Ci ludzie nie szukają lidera, by walczyć o swoje prawa. Nikt nimi nie steruje, czują się po ludzku oszukani. Tym razem chodzi o handlarzy, którzy od lat sprzedają artykuły odzieżowe na tak zwanym "końskim rynku". Zarządca terenu zażądał by się przebranżowili. Zgodnie z obowiązującym regulaminem, ale jednak dopiero teraz, praktycznie z dnia na dzień, w tym punkcie egzekwowanym.
Handluje się tam jeden raz w tygodniu, płaci rezerwacje - miasto ma z tego pieniądze. Nagle okazuje się, że od marca wyrzucają nas z placu - wyznaje nam pani Aneta.
Skąd obawy handlarzy z "końskiego"? Otóż pani Aneta, aby nie być gołosłowną, przysłała nam pismo, które otrzymał każdy dotychczasowy najemca skrawka placu handlowego, które oficjalnie nosi nazwę "Mój Rynek". W nim Paweł Polak, kierownik Wydziały Gospodarki Komunalnej, przedstawia miejskie żądania.
Zgodnie z obowiązującym regulaminem targowiska "Mój rynek", mieszczącego się w Wadowicach przy ul. Nadbrzeżnej, na targowisku wyznaczono stanowiska do sprzedaży produktów rolno-spożywczych i zwierząt gospodarczych - czytamy w piśmie przedstawiciela UM w Wadowicach.
Dalej urzędnik zaznacza, że w przypadku braku zainteresowania sprzedażą zwierząt i produktów dopuszcza się możliwość zagospodarowania niewykorzystanych miejsc do sprzedaży" produktów regionalnych ( spożywczych i rękodzieła) oraz odzieży roboczej i narzędzi rolniczych.
Dlatego te osoby, które nie prowadzą wyżej wymienionej działalności, powinny "dostosować swoją działalność handlową w zakresie oferowanego do sprzedaży asortymentu do regulaminu".
Jeśli nie, do 29 lutego, umowa rezerwacyjna stoiska handlowego zostanie rozwiązana.
To jest nasza praca i niejednokrotnie jedyne źródło utrzymania dla nas i naszych rodzin! Komu tak bardzo przeszkadzamy, że miasto rezygnuje z dodatkowych pieniędzy, ot tak porostu? - zastanawia się zdruzgotana pani Aneta.
Dyskusja: