Facebookowe grupy zrzeszające rodziców, którzy mają już dość systemu, w którym ich dzieci wracają ze szkoły i muszą siadać do lekcji, wyrastają jak grzyby po deszczu.
Rodzice szukając w poszukiwaniu argumentów "przeciw" pracy domowej, powołują się nawet na Konstytucję. Konstytucjonaliści pochylają się nad problemem i przyznają, że rodzice o dziwo mogą mieć rację.
Zdaniem Przemysława Staronia, kulturoznawcy i psychologa, który został niedawno wybrany nauczycielem roku, ilość pracy domowej to tylko jedna z ważnych patologii systemu.
Jasne, że nadmiar pracy domowej zniechęca do nauki, ale nie chodzi tu o to, żeby zupełnie z niej zrezygnować. Raczej, żeby oddolnie uświadamiać i rodziców, i uczniów, i nauczycieli, że praca domowa nie powinna być warunkiem koniecznym edukacji, za którego niespełnienie jest się karanym - tłumaczy Przemysław Staroń.
Jeszcze 20 lat temu bury za nieodrobione lekcje zgarniali uczniowie. Dziś rodzice kwestionują zasadność prac domowych i winą nie dzieci, ale nauczycieli. Ci ostatni są w szoku, bo przecież system od nich wymaga efektu, czyli kolejnych zdanych egzaminów z klucza, ale tak naprawdę wobec argumentów rodziców, prawników i ekspertów są bezbronni.
Tymczasem MEN na razie milczy.
W sieci można znaleźć gotowe oświadczenia w sprawie prac domowych. Wystarczy wydrukować, podpisać i zanieść do sekretariatu. Rodzice deklarują w nich, że nie życzą sobie zadawania ich dzieciom lekcji. "Dom to nie filia szkoły" – argumentują.
Narodowa dyskusja o pracach domowych dopiero się zaczyna. Jak myślicie, czy to będzie kropla, która rozsadzi ten stary system edukacji, który nie przystaje w żaden sposób do współczesnego świata.
Dyskusja: